Sicario

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Sicario od pierwszych scen jest jak pitbull, którego szczęki zaciskają się i nie puszczają. Napięcie i uczucie zaszczucia są wszechogarniające a duszny klimat wylewa się z ekranu. Kate Macer (Emily Blunt) wraz z grupą specjalną przeprowadza nalot na jeden z domów gdzieś w Arizonie skąd mają odbić zakładników. Dochodzi do strzelaniny, po której odkrywają, że w ścianach budynku poukrywanych jest kilkadziesiąt owiniętych w folie ciał. Kamera powoli je pokazuje na przemian z wymiotującymi policjantami, a po chwili wybucha bomba pułapka, która rozczłonkowuje kilku z nich. Witajcie w piekle.

Brawurowa sekwencja początkowa pokazuje próbkę tego, czego możemy się spodziewać po reszcie seansu. To świat, który jest brutalny i niepokojący, który nie dzieli się tylko na tych dobrych i złych, ale przeważnie na tych, którzy stoją gdzieś pośrodku.

Wspomniana Macer dołącza do grupy zadaniowej pod przywództwem Matta (Josh Brolin), która ma za zadanie walczyć z kartelami meksykańskimi. Początkowa niepewność, co do słuszności swej decyzji zostaje ugruntowana już przy pierwszej akcji. Niejasne rozkazy, szczątkowe lub wymijające odpowiedzi i przerażający obraz świata, któremu będzie musiała stawić czoła. Juarez. Bestia, jak nazywają ją członkowie grupy raczej nie jest wymarzonym miejscem dla turystów. Nagie, okaleczone, rzadko całe ciała, zwisające na mostach robią wrażenie nawet dla zaprawionego w boju agenta.

Macer porusza się jak w matni, mając kręgosłup moralny i działając zgodnie z prawem trafia do świata, gdzie raczej nie idzie to w parze. Jest bardziej obserwatorem niż aktywnie biorącym w akcji agentem, co jej przeszkadza, lecz ambicja i upór nie pozwala jej zrezygnować. Matt, jej zarozumiały przełożony, wydaje się jakby grał w innej drużynie podobnie jak doradca do walki z kartelami, tajemniczy Alejandro (Benicio Del Toro). To właściwie na tej trójce opiera się cały film, choć w pewnym momencie film skupia pełną uwagę na tym ostatnim. Oglądając Sicario też nie wiemy więcej niż Macer, wszystko odkrywamy razem z nią i jest to tak samo irytujące i przytłaczające, co paraliżujące.

Denis Villeneuve w swoich wcześniejszych filmach pokazał, że kolorowe i jednoznaczne tematy są nie dla niego. Podobnie jak w Labiryncie porusza się na granicy tego, jak daleko trzeba się posunąć by osiągnąć korzyści, czy można w jakiś sposób wytłumaczyć zwalczanie większego zła mniejszym złem? Pytań dostajemy znacznie więcej niż odpowiedzi. Cała konstrukcja nie jest łatwa w odbiorze i choć fabuła lubi czasami skręcić na skróty całość prezentuje się niezwykle okazale.

Ten cały surowy i brutalny świat jest (o ironio) piękny dzięki zdjęciom. Roger Deakins należy obecnie do najznamienitszych operatorów filmowych, co potwierdza właśnie tym filmem. Podkreślające złowrogą atmosferę rozległe, palące słońcem krajobrazy to tylko namiastka, bo jak inaczej nazwać to, co dzieje się w sekwencjach akcji. Sicario jest filmem pod tym względem wyjątkowym, gdyż napięcie jest obecne dosłownie przez cały film. Wkradający się suspens jest najbardziej odczuwalny w absolutnie genialnej scenie konwoju przez zatłoczone miasto Juarez, jak i w finale. Co za majstersztyk! Te sceny zrobiły na mnie wrażenie, jakiego nie dano mi doświadczyć już od dłuższego czasu.

Aktorsko film stoi na wysokim poziomie. Blunt mógłbym już do końca życia oglądać w rolach bez makijażu, Brolin wrócił do świetnej formy, ale to Benicio Del Toro stworzył najlepszą i najbardziej intrygującą kreację. Sicario to przerażający obraz wojny narkotykowej, pełnej dwuznaczności, przemocy i zdrad, który jednak pokazuje to w sposób autentyczny i realny. Denis Villeneuve udowodnił, w jakim kinie czuje się najlepiej i nie widzę innego wyjścia niż czekać na jego kolejny film.

Zwiastun: