Jurassic World. T-Rex na sterydach

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Chyba każdy pamięta swój pierwszy raz w kinie i nie chodzi mi tu o stosunek, a właściwie chodzi, ale ten z X muzą. Pamiętam jak byłem zachwycony tym, że mogę obejrzeć film na dużym ekranie, pamiętam dreszcze, które mi towarzyszyły gdy pojawił się tytuł Jurassic Park. Tego się nie zapomina. Dla dziewięciolatka było to nie lada przeżycie, gratka, ot magia kina. Ikoniczna produkcja Stevena Spielberga doczekała się jeszcze dwóch kontynuacji, które nie były już tak udane, a najlepiej świadczy o tym fakt, że na kolejną musieliśmy czekać aż 14 lat. Czy było warto? Oczywiście, ale pod warunkiem, że nostalgia i tęsknota przejmą kontrolę nad zdrowym rozsądkiem i chłodnym spojrzeniem. U mnie przejęły, ale powoli, wszystko wytłumaczę.

Akcja Jurassic World dzieje się 20 lat po wydarzeniach z oryginału. Wbrew pozorom Isla Nublar ma się dobrze - działa jako olbrzymi park rozrywki - kurort gdzie zwiedzający mogą poczuć się jak w zoo, obserwować i poznawać dinozaury. Spełniło się marzenie Hammonda. Oczywiście biznes to kasa, a jak kasa to pycha ludzka, która w tym wypadku wydaje się nie mieć końca. Rządzący Parkiem postanawiają stworzyć nowego dinozaura, hybrydę: potężniejszą, agresywniejszą i jak mówi szef laboratorium "bardziej cool" od dinozaurów, które zamieszkują wyspę. Jak można by było oczekiwać Indominus Rex, bo tak został nazwany, ucieka i robi sobie z wyspy szwedzki stół.

Było olbrzymie ryzyko przy wskrzeszaniu TEJ serii, a moje obawy dodatkowo wzmogły się po zwiastunach, w których nie znalazłem ani grama klimatu. Całe szczęście, że film okazał się znacznie lepszy niż myślałem. Colin Trevorrow namaszczony przez samego Spielberga wiedział, że musi postawić na nostalgię i wielokrotnie odwołuje się do części pierwszej, puszcza oczko fanom, co wychodzi świetnie i to właśnie w tych momentach najlepiej się tą produkcję ogląda. Tempo jest szybkie, akcja goni akcję z dobrze znanym, lekko odświeżonym tematem muzycznym w tle. Trevorrow z uwagą przeczytał poradnik "jak zrobić blockbuster?" ale nie miał odwagi pójść trochę pod prąd, nie chciał (nie mógł?) być kreatywniejszy. To typowe letnie kino z wszystkimi plusami jak i minusami, jakimi się charakteryzuje. Nieraz trzeba przymknąć oko, to jasne jak słońce, jednak cholernie wkurza mnie ignorancja i naiwność twórców. Do teraz w mojej głowie siedzi Bryce Dallas Howard, która biega(!) przez cały film w butach na wysokim obcasie(!) No ludzie. Nie mogła biegać boso? Równie dobrze mogli wsadzić jej na nogi płetwy, albo narty, osiągnęli by ten sam absurdalny efekt.

Skoro już o niej wspomniałem, przejdę płynnie do aktorstwa, które nie urywa jaj, ale brawa dla Howard i Chrisa Pratta się należą. Pratt potraktował film jakby był to casting do Indiany Jonesa. Jest wygadanym i ironicznym człowiekiem, byłym wojskowym, który trenuje Raptory i wzdycha w kierunku pani kierownik, która gra Howard. Jest między nimi chemia, iskrzy w niejednej scenie i można powiedzieć że z łatwością i lekkością unieśli film. Zaś reszta bohaterów jest narysowana grubą kreską i scenarzyści nie wysilili się w ogóle. Szkoda. Miałem wrażenie, że Raptory szkolone przez bohatera granego przez Pratta mają więcej charyzmy niż 3/4 obsady. Mówię tu o ludzkich bohaterach, bo przecież są jeszcze... dinozaury. Sedno filmu. Kapitalnie i realistycznie zrobione, oczywiście komputerowo w większości scen, lecz nie wywołują już efektu WOW, no chyba że, jestem już za stary. W dobie Avengersów, czy innych Avatarów to po prostu już nie działa.

Jurassic World wpadł we własne sidła - autoironia pełną paszczą T-Rexa. Jeden z bohaterów mówi, że ludzie potrzebują czegoś większego, lepszego, bo patrzą na dinozaury jak na misia w zoo, czyli bez większego przejęcia i ekscytacji. Przez to tworzą hybrydę Rexa. Drugi bohater wtóruje, że to złe i niepotrzebne, a Park sam się obroni, w końcu nie o pieniądze pierwotnie chodziło, a o pasję i chęć udowodnienia, że można. To samo zrobili twórcy, to Jurassic Park na sterydach, analogicznie patrząc Indominus Rex to Jurassic World. Niezła wiksa, prawda?

Jurassic World może i jest niepotrzebne, ale widać, że Trevorrov włożył w to całe serce i z tego materiału wycisnął tyle ile się da, a trzeba przyznać, że zadanie miał niezwykle trudne. Zmierzyć się z popkulturowym fenomenem. Film ma momenty, które zapamiętam, może przez pryzmat części pierwszej, ale to zrobię, za co niewątpliwie twórcom należą się brawa. Podsumowując to idealna propozycja na letnie posiedzenie w kinie, nie tylko dla trzydziestolatków, którzy chcieli w przeszłości zostać paleontologami, ale dla wszystkich bez wyjątku. Po prostu dostarcza zabawy, a przecież o to w tym wszystkim chodzi. No i o kasę, ale to już zostawię. Mogę narzekać i przeklinać, ale miło było wrócić na Isla Nublar.

Zwiastun: